niedziela, 9 listopada 2014

Na początku było....

No właśnie. Co było na początku? Od jakiegoś czasu próbuję uporządkować mój książkowy świat - z różnym skutkiem.  Książki pokochałam w zasadzie dopiero po zakończeniu edukacji. Na dobre i na złe. Chociaż w dzieciństwie zdarzało mi się mieć swoje ulubione książki  np. "Puc, Bursztyn i goście" - to na etapie bodajże II klasy szkoły podstawowej. Do tego stopnia ulubionej - że zdarzyło mi się ją przeczytać wielokrotnie. Ostatnio - kilka miesięcy temu za sprawą jednej z moich siostrzenic. Musze przyznać, ze z wielkim sentymentem wróciłam do tej lektury. Radości miałam co niemiara a i ze mnie nieco polewano - gdy micha mi się cieszyła przy lekturze;)

Z tego okresu pamiętam również "Karolcię" i jej magiczny koralik - oj, jak ja marzyłam o takim koraliku...

No i "Szaleństwa Panny Ewy"...książka, którą dostałam na gwiazdkę od rodziców. Pamiętam swoje niezadowolenie, bo marzyłam o innym prezencie (bynajmniej nie książce;)) Książka przeleżała czas jakiś w trudno dostępnym zakamarku, dopóki nie nadszedł odpowiedni moment...a wtedy zakochałam się w tym "szaleństwie" bez pamięci;)

Inną książką z czasów szkolnych, która bardzo się do mnie "przykleiła" - a może raczej ja do niej - to "W pustyni i w puszczy". Również wielokrotnie przeze mnie "maglowana", znam ją niemal na pamięć. I ostatnio mam wielką ochotę do niej wrócić ponownie. Generalnie Sienkiewicz jest jedynym autorem z czasów szkolnych, którego książki czytałam z przyjemnością. Resztę lektur olewałam, czytałam "po łebkach" lub bazowałam na streszczeniach. I tak to jakoś leciało...

Natomiast gdy przyszła upragniona dorosłość, nie było już przymusu czytania "na czas" - zorientowałam się, że brakuje mi czegoś. Trochę trwało, zanim całkowicie wpadłam w szpony "kartek zadrukowanych inną rzeczywistością".

No i tak to trwa do dzisiaj. Nie wyobrażam sobie życia bez książek. Mogę nie mieć telewizji, radia, nawet komputera...ale książki mieć muszę. Niektórzy nie potrafią tego zrozumieć, po co mi tyle książek. Jeśli już koniecznie muszę czytać - to powinnam szorować do biblioteki, a nie gromadzić tony papieru na którym kurz osiada. Dla mnie takie podejście to niemal bluźnierstwo;)

Tak samo nie mogę przekonać się do książek elektronicznych, tzw. ebooków. Dla mnie to nie jest książka. Dla mnie niezbędne jest aby "czuć" tą książkę fizycznie, ważny jest zapach, kształt, okładka...oczywiście, że najważniejsze jest to, co w środku. Jednak dusza książki nie może istnieć bez zewnętrznej materii w postaci właśnie kształtu i zapachu. Przynajmniej dla mnie.

Zdaję sobie sprawę, że jest to kolejny blog o tematyce książkowej. Być może nie przebije się do szerszego kręgu niemniej jednak stanowi ważną część mojego "ja". Podobnie jak blog o Krecie, którego piszę głównie dlatego, że czuję taką potrzebę. Z książkami jest bardzo podobnie. Jeśli uda mi się kogoś zachęcić do czytania, będę bardzo szczęśliwa.

Od bardzo dawna jedno z moich- jak dotąd niespełnionych -  marzeń dotyczy własnej księgarni-czytelni. W obecnych czasach "książkowy biznes" to jednak zajęcie bardziej hobbystyczne niż biznesowe. Księgarnie-molochy wchłaniają te małe, klimatyczne księgarenki, pozostawiając coraz mniej "złamanych serc". Ludzie nie potrafią już czytać książek, potrafią jedynie wchłonąć je jak najszybciej - bo modna, bo znajomi czytali - bez zatrzymania się nad jej prawdziwym sensem. Nie potrafią już też kupować książek. Idą do księgarni i bez przekonania błądzą zagubionym wzrokiem po półkach. Najczęściej szukają prezentu - bo książki akurat bardzo dobrze spełniają tę rolę. Pięknie wydane, błyszczący papier itp. To, czy obdarowany będzie się cieszył z takiego prezentu - to zupełnie nieistotne.

Czasem widzę w autobusie, tramwaju - ludzi czytających...ebooki. Czasem książkę papierową. Osobiście nie potrafię czytać w takich warunkach. Wiem, wiem...gdy książka wciąga - to podobno nie ma znaczenia gdzie się ją czyta. Dla mnie jednak ma. I to ogromne. Chociażby dlatego, że w autobusie czy tramwaju nie potrafię skupić się na tym co czytam. Słowa przelatują mi przed oczami, niby wiem o co chodzi. Brakuje mi jednak chwili na zastanowienie się, refleksję...nie czuję magii książki.  To nie jest to samo, gdy siadam z filiżanką herbaty czy lampką wina w domowym zaciszu...Chyba jestem z innej epoki. A może moje zdolności przyswajania czytanych treści nie są już takie jak za młodu. I potrzebuję spokoju:)   Oczywiście są książki, które czyta się szybko. I nie potrzeba "specjalnych" warunków. Jednak dla mnie czytanie książki jest czymś specjalnym. I nie lubię "przelatywać" książek, ot tak...;) chociaż czasem się zdarza, z braku czasu głównie. Niemniej jednak po jakimś czasie wracam do takiej "przelecianej" na szybko książki i czytam ją tak, jak trzeba :)  Czy ze mną jest coś nie tak?  :-)